0,00 

Cena okładkowa: 56,99

Brak w magazynie

Sophie Dahl

Na Każdą Porę. Rok w przepisach

Moją poprzednią książkę Apetyczna Panna Dahl zaczęłam od stwierdzenia, że nasi dziadkowie jedli zdrowo i sezonowo, zanim jeszcze zaczęto tak to nazywać. Jedli zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i pragmatyzmem, które z jakiegoś powodu niektórzy z czasem zatracili. Jak się jednak okazało przy okazji promocji duńskiego wydania książki, nie dotyczy to wszystkich dziadków. Pewna dziennikarka spytała, czy wiem, co jej dziadkowie jedli pięćdziesiąt lat temu. Poznałam po uśmiechu, że stoję na grząskim gruncie, więc w oczekiwaniu wzięłam tylko głębszy oddech.

– Nie – bąknęłam uprzejmie. – A co jedli?
– SMALEC! – odpowiedziała. – Smalec i ziemniaki! Ja jem lepiej, niż kiedykolwiek im się śniło! I co pani na to, panno codziennie-jem-świeże-jarzyny-i-idę-na-spacer?
Momentalnie zmieniłam się w filmową parodię Hugh Granta i rzuciłam coś bardzo angielskiego i niejasnego:
– Cóż, oczywiście nie mam pojęcia, co jedli wszyscy dziadkowie… Naturalnie łatwo o uogólnienia… Hmm, hę, tak.
I oblałam się rumieńcem.

Pod czujnym spojrzeniem Duńczyków prostuję zatem, że mówię wyłącznie o własnych dziadkach, którzy uprawiali owoce i warzywa we własnym ogrodzie, kupowali ryby od miejscowego sprzedawcy, mięso od lokalnego rzeźnika, a nabiał w okolicznym gospodarstwie. Każdy posiłek, który stawiali na stole, był milczącym ukłonem w stronę sezonowości i dostępności. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że dla zagonionych pracujących rodziców albo kogoś mieszkającego w odosobnieniu jedynym dostępnym (czy też w miarę znośnym) źródłem zaopatrzenia jest sklep ogólnospożywczy. Sama czasem popełniam podobne przewinienie. Wierzę jednak, że jeśli każdy z nas pójdzie na ustępstwo i zostanie bardziej świadomym konsumentem, przyczyni się do poprawy stanu naszej pięknej planety, która ma dość utrapień i bez naszego udziału.

Pory roku w Anglii są na szczęście bardzo konkretne. Czasami wydaje się, że nigdy nie miną, zwłaszcza dłużąca się zima, ale nagroda jest namacalna, zarówno w ogrodzie, jak i na talerzu. Pewność skończoności pór roku jest dla mnie, wiecznie poszukującej ładu neurotyczki, uszczęśliwiająco przewidywalna (…)

Kiedy w deszczowy jesienny wieczór wiatr obija się o szyby, lubię wiedzieć, że mogę się przenieść gdzieś myślami nad miską gęstej kojącej zupy z dyni i parmezanu, podanej z grubą kromką chleba z masłem. Jedzenie pasuje do pogody, kiedy trudno przypomnieć sobie lato, przesłonięte ścianą deszczu. Wspomnienie kwaśnego limonkowego ceviche prowadzi nas przez mroczne zimowe dni do chwili, kiedy wreszcie będziemy mogli zjeść je w ogrodzie wśród krążących sennie pszczół i powietrza drżącego od słońca i zapachu lawendy.

Przekład: Katarzyna Skarżyńska
Rok wydania: 2012
Oprawa: twarda
Format: 17,5x24,5 cm
Liczba stron: 288
ISBN: 978-83-62903-04-7